Witajcie !!
Sezon rowerowy jeszcze trwa, chociaż bliżej jest już jego końca na ten rok.
Korzystając z okazji, że „chwilowo” jestem w domu, i mam dostęp do komputera, chciałbym podzielić się z Wami wrażeniami z wyprawy, która odbyła się całkiem niedawno – Mazury – Cud natury
Grupa, jaką prowadziłem była bardzo kameralna – trzy dzielne dziewczyny postanowiły zmierzyć się z szutrami, polami i lasami mazurskich bezdroży – co wynagradzały przepiękne jeziora – od „południowej bramy Mazur” – prawie po sam ich szczyt…
Trasa – jak to zwykle bywa w przypadku wypraw z sakwami, była w miarę „przystępna” – około 50 km dziennie, no…czasem 60…
Tak czy owak dystanse na tyle przystępne, żeby się zbyt nie zmęczyć a zobaczyć ładny kawałek Mazur.
Trasa przebiegała przez najbardziej turystyczne miejsca Mazur – Od Rucianego Nidy, przez Mikołajki, Giżycko, Ryn, Mrągowo, by znowu dojechać do Rucianego i stamtąd wrócić do Szczytna – gdzie cała nasza przygoda zaczynała się i kończyła…
Cóż mogę powiedzieć o wyprawie…
Pogoda rozpieszczała nas do samego końca – ostatniego dnia jedynie złapał nas deszcz…
Przygód mieliśmy co nie miara – pełen wachlarz
Jak to jest jechać z samymi kobietami??
Powiem Wam, że bardzo dobrze
Wbrew temu co można sobie wyobrażać – bardzo szybko stworzyliśmy zgrany team i jechało się razem naprawdę dobrze
Oczywiście ja – jako przewodnik całej gromadki, miałem nieco obowiązków – trzeba było na początku pomagać w rozbijaniu namiotów, w pakowaniu sakw na rower, ale wiecie… To raczej normalna rola
Zdarzały się drobne zadrapania, które trzeba było ogarnąć, drobne awarie rowerów, ale w sumie atmosfera – jaka panowała była … kobieca?? Nie wiem jak to inaczej określić… Kobieca – w dobrym tego słowa znaczeniu
Nie było rywalizacji, wymądrzania się i pokazywania jaki to ja nie jestem… przysłowiowej „walki o ogień”.
Dziewczyny scedowały na mnie w pełni całość organizacji, dzięki czemu miałem spokojną głowę i mogłem się skupić na tym, by pokazać wszystkie najciekawsze miejsca i opowiedzieć o nich wszystko to co wiem
Tak właśnie patrzyliśmy zachwyceni na śluzę Guziankę – małą śluzę o wielkiej wadze…
To dzięki niej można się przedostać na kolejne jezioro, gdzie różnica poziomów wynosi 2 metry!!
Szybkość z jaką hektolitry wody można do niej wpompować i wypompować robiła na nas duże wrażenie
Przeprawa „promem” przez okolicę jeziora Śniardwy w Wierzbie również była wyjątkowa – ilość łódek, żaglówek, pogoda, wiatr – to było nie do podrobienia i – przynajmniej ja – zapamiętałem ten moment bardzo dobrze
Mikołajki – piękne, małe miasto z mariną, deptakiem, który roił się od knajp, restauracji i tawern.
Wszędzie pachniało dobre jedzenie – my skusiliśmy się na zupę rybną, która była…. Mmmmmmmm
Mikołajki to zdecydowania to miasto, które koniecznie trzeba odwiedzić i poczuć siłę Mazur…
Dalej czekała na nas wieża widokowa na Jezioro Śniardwy i Jezioro Łukajno…
Dwa światy – Oba te miejsca przywitały nas spokojem, którego próżno szukać w samych Mikołajkach…
Cisza… Spokój… Niewielka wieża, która nie pokazuje całości potęgi jeziora Śniardwy (jak chociażby wieża widokowa we Wdzydzach Kiszewskich na Kaszubach), ale pozwala poczuć się jak turysta, który przybył tutaj wiek temu…
Giżycko – kolejne na naszej mapie piękne miasto – z jedynym chyba w Polsce obrotowym mostem regulującym ruch samochodów i łodzi, który napędzany jest siłą ludzkich mięśni!!
Niesamowity widok – pana, który niczym koń krąży dookoła – pchając specjalny „przyrząd”, a most obraca się w dość zawrotnym tempie… Naprawdę szybko to szło
Oczywiście Giżycko to przepiękna „ekomarina”, gdzie dają najlepszą kawę i desery na całych Mazurach!!
Kto nie był – koniecznie musi tam pojechać!!
Takiego deseru lodowego z widokiem na bogato „obsadzoną” Marinę nie ma chyba nigdzie indziej…
Dodatkowo ta muzyka… Chillout z głośnika to jest to, co lubię chyba najbardziej w takich chwilach, bo wtedy wszystko zapamiętuje się inaczej…Bardziej…
Skorzystaliśmy tam również z uroku plaży, była kąpiel w Jeziorze Niegocin – bo być tam, i tego nie zrobić to podróżniczy grzech
Jako, że Giżycko ma więcej atrakcji – zwiedzaliśmy również Twierdze Boyen – wyjątkowe miejsce, cała historia i rozmach z jakim wybudowano Twierdzę robiła wrażenie.
Nie sposób nie wspomnieć o Wilkasach – małej miejscowości kilka kilometrów od Giżycka – gdzie mieliśmy camping.
Tawerna „Dezeta” raczyła nas pysznym jedzeniem i wieczornymi koncertami Szant.
Co za klimat!!
Ja wiem – Szanty i Mazury… Przecież tam ani sztormów, ani dalekich rejsów, ale…. Kurcze… Gitara i ciepłu głos opowiadający żeglarskie przygody, plus stukające o maszty liny sprawiały, że zamykając oczy czułem się jak nad morzem
To zapamiętam bardzo…Wyraźnie….
Sporą niespodzianką był dla nas również Ryn – małe miasteczko z dwoma jeziorami. Z jednej strony Jezioro Ołów – gdzie przeganiali nas na kąpielisku, gdy chcieliśmy wejść na promenadę
By potem inny ratownik podszedł do nas i z wypiekami na twarzy oglądał nasze rowery i wypytywał o drogę
Swój swego pozna
Oczywiście okazało się, że chłopak jest ze Śląska i mieszka w sumie niedaleko mnie – a tutaj dorabia sobie w wakacje
Nie mniej urokliwe okazało się drugie jezioro – Ryńskie
Ech… W kategorii najpiękniejsza kameralna marina wygrywają !
Siedząc w Gościńcu – Ryński Młyn i jedząc… A jakże…. Zupę rybną Podziwialiśmy tą niedużą w sumie zatokę, ale zabudowaną z takim smakiem, że naprawdę nie chciało się ruszać
Co ciekawe – z Rynu również można nie schodząc na ląd popłynąć przez wszystkie największe jeziora – od Rucianego, po Węgorzewo z bocznymi odbiciami – wszystko jest ze sobą połączone siecią kanałów
Po Rynie czekała nas kolejna przygoda – Mrągowo – miasto znane z pikniku Country, Amfiteatru, gdzie odbywa się wiele imprez i Jeziora Czos oczywiście…
Tutaj już kameralnie – brak połączeń kanałami z innymi jeziorami pokazało nam kolejną twarz Mazur – spokojnie, ciszej – chociaż plaża miejska, knajpki i stragany również były obecne.
Tutaj jednak mieliśmy chwilę wytchnienia i czas na regenerację w spokoju.
A gościniec Molo…. Takiego smaku się nie zapomina… Śniadanie tam to była poezja
Kierując się znów do Rucianego zatrzymaliśmy się w sercu Mazurskiego Parku Krajobrazowego.
Krutyń równa się kajaki…
Rzeka Krutynia – niezwykle czysta i płytka – sprzyja wyprawom kajakowym po okolicy – co oczywiście wykorzystaliśmy
Jezioro Krutyńskie i Jezioro Mokre dopełniają tylko całości wrażeń
Można by rzec, że prawie na sam koniec mamy najlepsze
Zataczamy w pewnym sensie koło i trafiamy do miejsca, gdzie zaczyna się nasza „Mazurska przygoda”, czyli do Rucianego – tam naprawiamy drobne usterki w naszych rowerach – to jedyne miejsce w okolicy, gdzie jest sklep i serwis
Na sam koniec mamy prezent od losu – rozbijamy się nad samym jeziorem – dosłownie dwa metry od tafli wody…
Co prawda impreza obok nie pozwala zasnąć od razu, ale poranek wita nas mgłą, parującym jeziorem i ciszą… Ciszą, która wynagradza wszystkie niedogodnienia i trudy całej wyprawy.
Dopiero w drodze powrotnej do Szczytna zaczyna padać deszcz, który z przerwami odprowadza nas do samego końca. Mazury płaczą po nas
Zmęczeni – choć nie aż tak bardzo, ale szczęśliwi docieramy do miejsca, gdzie kończy się nasza wspólna przygoda.
Ja plus trzy dzielne kobiety, które postanowiły zobaczyć na własne oczy i doświadczyć czym jest życie podróżnika.
Czy za nimi tęsknię??
Tak
Czy czegoś się dzięki nim nauczyłem??
Tak ::
Czy pojechałbym z nimi raz jeszcze? Gdzieś?
Tak
Dziękuję Wam dziewczyny za wszystko, czego dzięki Wam się nauczyłem i cieszę, że że razem zobaczyliśmy to wszystko i doświadczyliśmy Mazur w ich prawdziwej i pięknej postaci!!