Czas najwyższy…
Sezon wyprawowy uważam za otwarty…
Ostatni weekend był testem, przyjemnością, wyzwaniem, relaksem, zmęczeniem…Wszystkim po trochu…
Ale po kolei.
Korzystając z wolnego weekendu i tego, że pogoda ma dopisywać, postanowiłem spakować się na rower i otworzyć sezon wyprawą dwudniową w okolice Jury Krakowsko-Częstochowskiej
Zadaniem było sprawdzenie sprzętu, przyzwyczajanie się do jazdy z załadowanym rowerem (tak tak…inaczej się jeździ),
oraz ogólnie – przeżyciu kolejnej przygody!
Jako cel wybrałem małą miejscowość Żarki – niedaleko Częstochowy.
Dystans tam i z powrotem miał wynosić ok. 120, może 130 km więc zupełnie typowy. Ok 60 km w ciągu jednego dnia, to dystans, który jest normą w takich wyprawach, więc ani się człowiek bardzo nie zmęczy, a już kawałek przejedzie…
Wahałem się czy wybrać drogę bardziej szutrową czy jednak skłonić się ku asfaltom w większości, ale rozsądek wygrał…Asfalt plus szutry w podziale 2/3 asfalt…
Tym razem zamiast dwóch dużych sakw z tyłu miałem 4, więc nie chciałem bawić się w survival….
Pogoda w sobotę była wymarzona… Ciepło, słońce, niewielki ruch – no po prostu bajka….
Powoli, w swoim tempie pokonywałem kolejne kilometry i cieszyłem oczy widokami pól, lasów i małych miasteczek…
Tradycyjnie – kiedy ludzie widzą obładowanego rowerzystę, są jakoś bardziej chętni do rozmów 🙂
Nie inaczej było i tym razem 😉
Na przystanku w sklepie, żeby uzupełnić płyny – właściciel ni stąd ni z owad zaczyna mi opowiadać jak to kiedyś z kolegami też tak jeździli, ale teraz to już nie ma czasu, formy, roweru, itp…
Za każdym razem widzę w oczach ludzi to samo…. Nostalgię i pewien rodzaj smutku zmieszanego z przyjemnymi wspomnieniami z przeszłości.
Zawsze wtedy powtarzam, że trzeba wsiąść na rower i jeździć – po prostu.
Czas się znajdzie
chęci też
Trzeba zacząć…
Tak jak w moim przypadku – po wielu latach spędzonych za kółkiem i pogonią za pieniądzem…
przerwa pod sklepem trwa jakieś 20 minut… Nie możemy się nagadać, ale trzeba jechać dalej 😉
Już niedaleko, jeszcze około 20 km i będę na miejscu biwaku….
Ale najpierw… JEEEEEEEEŚĆ….
Znajduję mały przytulny bar w Myszkowie i raczę się tam najlepszym obiadem w życiu….
Pyszne!!
Tak to jest, ze jak człowiek jest zmęczony to wszystko smakuje inaczej – nie zapomne nigdy smaku serka waniliowego i bułki gdzieś w „świętokrzyskim”, ale Myszków naprawdę karmi mnie dobrze…
Upał daje się już we znaki, wiec ciesze sie, że docieram do miejsca swojego biwaku…
Planuję otworzyć sezon „namiotowy” więc po przyjeździe zabieram się za rozbijanie „obozowiska”.
To przy okazji test nowego namiotu – zephyros 1 od terranova…
Poprzedni ….. zniknął w niewyjasnionych okolicznościach… Nie wiem gdzie jest, kto go ma…Zniknął…
Więc test przez wielkie T 😉
Po rozbiciu się odkrywam pierwsze usterki w sprzęcie…
Po pierwsze … Zcentrowałem przednie koło – nieprzyzwyczajone do wożenia bagażnika 😉
Ale to akurat nie problem – centrownica w domu jest – poprawimy 🙂
Bardziej martwi mnie to, że ładowarka do baterii zasilana z dynama nie działa…
Sprawdzam na wszystkie sposoby, ale nie chce ładować, mimo, że nie jest uszkodzona i wyglada w środku normalnie…
No cóż… Dobrze, że powerbank pełen – na dziś wystarczy, a to do sprawdzenia po powrocie.
Poza tym wszystko zdaje się działać dobrze. Napęd, hamulce, wszystko gra 🙂
popołudnie i wieczór upływa na totalnym i błogim relaxie w przyjemnym i nie takim mocnym już słońcu…
Noc pod namiotem upływa na: szczekających psach, miauczących kotach, i….zimnie!
Nie wziąłem pod uwagę, że temperatura w kwietniu jest jeszcze niezbyt wysoka, więc konieczne jest uzupełnianie odzieży w nocy 😉
Ale za to jaki widok na niebie…. Gdy wyszedłem z namiotu na chwilę ok. 2 w nocy… Ile gwiazd!!
Dawno nie widziałem tak rozgwieżdżonego nieba!!
Coś pięknego!!
Zmęczenie wygrywa z chłodem i budzę się dopiero po 8 rano 😉
Pogoda zaczyna się klarować, jest przyjemnie, słonecznie, chociaż jeszcze chłodno.
Ogarniam powoli namiot, odpalam kuchenkę i przygotowuję owsiankę.
Najlepsze śniadanie podróżnika 🙂
chociaż jestem średnio wyspany – trzeba wracać do domu…
Udaje mi się wszystko ogarnąć i ok. 9:30 ruszam do domu…
Pogoda dzisiaj jest lepsza… Nie ma już upału, ale jest ciepło.
Jedzie się świetnie – nogi szybko łapią rytm, waga bagażu już nie przeszkadza, spokojnie pokonuję kolejne kilometry…
Cały czas mam w głowie jedno pytanie…Dlaczego ładowarka nie działa??
Po przyjeździe do domu odkrywam oczywiście co jest z nią nie tak…. NIC 😉
Nie wziąłem pod uwagę, że uruchamia się dopiero przy 15km/h a w lasach jechałem wolniej… 😉
Cóż… trzeba będzie zmienić na inna – startującą wcześniej 🙂
Ale wracając do podróży – podjazdy, zjazdy, wioski, pola…
Trasa prowadzi przez znane mi miejsca. Im bliżej domu tym więcej okolic, które już zwiedzałem wcześniej, więc korzystam z tego i sprawdzam co się zmieniło 🙂
Do domu docieram w dobrym czasie, ale na liczniku podróży wyświetla mi się 150 km!
No nieźle – czyli dzisiaj miałem prawie 80 km 🙂
Mogę uznać, że sezon sakwowy otwarty…
To był naprawdę dobry weekend 🙂