Santiago de Compostella… Ta nazwa od wielu lat przyciąga pielgrzymów z całego świata. Najpopularniejszy szlak – Francuski – rok rocznie, pokonuje wiele tysięcy pieszych, ale i rowerowa część podróżników jest widoczna.
Szlaków i dróg św. Jakuba jest wiele, ja postanowiłem, że pokonam rowerem trasę Camino Norte – uważaną za jedną z najtrudniejszych pieszych tras.
Biegnąca wzdłuż wybrzeża Hiszpanii trasa, zawiera wszystko, co można spotkać podczas wędrówki pieszej lub rowerowej wyprawy…
Kamienie, szutry, asfalt, góry i wzniesienia, piękne plaże, odludzia i większe miasta…
Słowem – wszystko…
Zdecydowaliśmy z moją współtowarzyszką, że pojedziemy właśnie Camino Norte, z powodu czasu, w jakim możemy zrobić taką wyprawę i – co za tym idzie – temperatur panujących w danym rejonie.
Mogliśmy pojechać w sierpniu, a to okres upałów w Hiszpanii, więc wybór szlaku wzdłuż wybrzeża wydawał się rozsądną opcją.
Opiszę Wam tutaj jak wyglądały nasze przygotowania do wyjazdu, jak wyglądała sama trasa i – mam nadzieję – zainspiruję Was do tego, by na własne oczy przekonać się, czy warto…
Zacznę od tego, jak wyglądała nasza trasa…
Założenie było takie, że zaczynamy wyprawę w Bilbao, jedziemy wzdłuż wybrzeża do Santiago de Compostella, a następnie udajemy się na południe, by finalnie dojechać do Porto, skąd mieliśmy lot powrotny, bo tak… Lecieliśmy samolotem na miejsce startu i z powrotem.
Przygotowania…
Na wyprawę mieliśmy przeznaczony miesiąc czasu… Wylot był ostatniego dnia lipca, a powrót 31 sierpnia.
Trasa liczyła jakieś 1000 km, więc można było założyć krótszy czas, ale jak się potem okazało – dobrze, że mieliśmy ten zapas…
Rower…
Oczywiście rower przed tą wyprawą rozebrałem, sprawdziłem wszystkie elementy, wyczyściłem i złożyłem.
Na tą wyprawę założyłem nowy łańcuch, ponieważ przy takim dystansie traktowałem go jako jednorazowy. To znaczy, zakładałem, że przy jeździe z sakwami trasą, gdzie czeka mnie łącznie ok. 15 000 metrów przewyższeń, raczej na pewno wyciągnie się do poziomu, w którym będzie wymagał wymiany.
Na tą wyprawę zakupiłem również nowe hamulce z grupy Deore M6100, żeby wymienić mój poczciwy klasyczny zestaw MT 200.
Jedną rzeczą, jaką zrobiłem totalnie źle, była zmiana siodełka Brooksa B17 na inne – również od Brooksa, ale model z kauczuku (C17), ale o tym nieco później…
W rowerze dodatkowo uzupełniłem mleczko uszczelniające w kołach, sprawdziłem naciąg szprych i będąc pewnym, że jest ok, mogłem przejść do kolejnych elementów.
Z rzeczy, które ze sobą zabierałem znajdowało się po kilka koszulek, bielizna, sandały… Tak, jak na wakacje – nie za dużo, bo i tak za wiele rzeczy się nie nosi. Miałem jednak wszystko to, co było niezbędne. Kurtka przeciwdeszczowa oczywiście również znalazła się w sakwie 😉
Klasycznie zabrałem ze sobą namiot od Zephyros’a (Terra Nova 1), materac, śpiwór i dmuchaną poduszkę.
Do gotowania natomiast zabrałem kuchenkę na paliwa ciekłe od Optimusa – model NOVA.
Wszystko było porozkładane w 4 sakwy od Crosso – model Twist z systemem „X” (z dodatkowymi kieszeniami na zewnątrz)
Jakby się uprzeć, to miałem na tyle rzeczy, że mógłbym się spakować w dwie duże sakwy plus worek transportowy 40 l na bagażniku, ale z doświadczenia wiem, że lepiej jest rozłożyć ciężar, żeby całość nie spoczywała na jednym kole… Jak dodamy do tego moja wagę, to tylne koło miało by bardzo ciężko 😉
Rower z sakwami ważył jakieś 26, może 27 kg, więc nie było źle.
Wszystko spakowane w klasyczny karton rowerowy zostało zapakowane do samolotu i wypakowane w Hiszpanii.
Nasza wyprawa zaczęła się od dojazdu z hotelu leżącego nieopodal lotniska, do centrum Bilbao.
Pogoda była dobra, ale trasa szybko strąciła uśmiech z naszych twarzy…
Trasa z okolic lotniska do centrum biegnie ścieżkami o nachyleniu sięgającym momentami 16%, co jak na pierwsze kilometry z sakwami jest sporym wyzwaniem…
Niemniej jednak udało się nam je pokonać i dojechaliśmy do miasta.
Tam, trzeba było znaleźć Bazylikę Katedralną Św. Jakuba, żeby odebrać tzw. „Paszport pielgrzyma”.
To konieczny element tej wędrówki, jeśli chcesz nocować w domach pielgrzyma.
Dodatkowo – bez tego paszportu (gdzie wbijane są pieczątki poszczególnych miejsc noclegowych) nie otrzymasz certyfikatu pamiątkowego w Santiago de Compostella, że przebyłeś szlak, więc … Sam rozumiesz…
Po kupieniu „paszportu” (koszt – jakieś 3 euro) można było ruszać w trasę…
Pierwszy dzień nie miał być długi co do dystansu, ale nawet te 45 km przejechanych pierwszego dnia mocno dało w kość…
Od razu zrozumieliśmy, dlaczego ta droga jest uznawana za jedną z najtrudniejszych… Góra dół, góra dół… i tak w kółko…
Zmiana hamulców była chyba najlepszą decyzją przez wyjazdem… Ściany w samym Bilbao były takie, że dosłownie – zagotowałem hamulce!!
Zorientowałem się po tym, że poczułem swąd metalu… A jak polałem wodą tarczę i zacisk – tylko się w tym utwierdziłem…
Noclegi planowaliśmy z aplikacją Buen Camino – polecam zdecydowanie!!
Jest to apka, gdzie znajdziecie bazę noclegów na trasie, z rozpiską, czego możecie się spodziewać na miejscu… Woda, pralka, pole namiotowe, ilość miejsc – słowem… bardzo przydatne!!
I tutaj ciekawostka – czytałem gdzieś, że na szlaku pierwszeństwo noclegów na łóżkach mają pielgrzymi piesi, ale przez miesiąc mojej podróży niczego takiego nie doświadczyłem…
Noclegi w domach pielgrzyma, tzw „Albergach„, wyglądają następująco:
Przyjeżdżacie, wybieracie miejsce do spania, właściciel wpisuje Wasze dane z dowodu osobistego w specjalnej księdze i płacicie za nocleg „co łaska” do specjalnej skrzynki, lub jest z góry ustalona cena noclegu.
Często w albergach można liczyć również na kolację i śniadanie, co jest zbawienne w sytuacji, gdy nocujecie z dala od miasta…
W sumie na całej trasie, takich alberg „co łaska” trafiliśmy dosłownie kilka, zwykle cena za nocleg była odgórnie narzucona, ale tylko raz zdarzyło się, że alberga nie mogła przyjmować żadnych pielgrzymów i nocowaliśmy u jakiegoś „lokalsa” pod namiotem u niego na posesji…
Ciekawostką dotyczącą noclegów może być jeszcze to, że przy niektórych domach pielgrzyma są małe sklepy spożywcze i udostępniają one nawet swoje kuchnie do przygotowania posiłku.
Ja zawsze byłem przygotowany na to, że będę musiał gotować jedzenie na swojej kuchence, ale kilka razy miałem komfort jedzenia posiłków zrobionych w normalnej kuchni, lub przyrządzonych przez właścicieli alberg.
Co do samej trasy…
Przez pierwszy tydzień próbowaliśmy jechać możliwie zgodnie ze szlakiem pieszym, ale to był pomysł co najmniej szalony…
Camino Norte to trasa, która biegnie lasami, gdzie szlaki przypominają nasze Beskidy – jest mocno pod górę, jest kamieniście, jest wymagająco dla pieszych, a co dopiero dla rowerzysty!!
Ale ale… Spokojnie… Wzdłuż szlaku pieszego znajdują się asfaltowe i szutrowe drogi, więc po kilku dniach padła decyzja, że będziemy jechać równolegle, zjeżdżając do lokalnych atrakcji z trasy…
To było jedyne sensowne rozwiązanie, co nie znaczy oczywiście, że dzięki temu było łatwiej – Co to, to nie!!
Po zapakowaniu zapasów wody i jedzenia, nasze rowery dobijały wagą do 40 kilogramów, a to już był słuszny pakunek, który trzeba było pchać do przodu siłą naszych mięśni…
W takich warunkach to rower dyktuje jak szybko możesz jechać… Nie Ty…
Nasze założenia, że codziennie będziemy pokonywać jakieś 60-70 kilometrów, bardzo szybko zostały zweryfikowane…
Plan zakładał, że jedziemy w ciągu „non stop” do Santiago, tam robimy przerwę i jedziemy do Porto, żeby i tam coś pozwiedzać…
Jak dobrze, że założyliśmy miesiąc, a nie np. trzy tygodnie!!
Przez większość naszej wyprawy walczyliśmy… Z wiatrem prosto w twarz na otwartych przestrzeniach – w końcu jechaliśmy na zachód ;), z podjazdami w górach, gdzie powietrze stało w miejscu, a żar lał się z nieba, bez zbyt wielu miejsc z cieniem, gdzie można by zaplanować odpoczynek, czy z deszczem, który nie opuszczał nas przez jakieś 4 dni… Jechałem wtedy „na krótko”, i w sandałach, żeby nie utopić butów…
No i ja walczyłem jeszcze z siodełkiem, które okazało się największą zmorą i niewypałem tej wyprawy… Niestety nie obeszło się tutaj bez finalnej zmiany siodełka – po jakichś 9 dniach nie byłem w stanie już na nim wysiedzieć i musiałem się zaopatrzyć w jakiekolwiek inne siodełko z mijanego przypadkiem sklepu sportowego na literę „D” 🙂
Część trasy biegnąca od Bilbao przez Santander, Gijon aż do Ribadeo była pełna pięknych plaż, malutkich urokliwych wiosek, zapierających dech w piersiach widoków i dość dobrze utrzymanych dróg z niewielkim stosunkowo ruchem, dzięki czemu można było w miarę bezpiecznie posuwać się do przodu.
Do Ribadeo dojechaliśmy po około 9 dniach i tam zaczęła się nasza wspinaczka przed samym Santiago de Compostella.
Pierwsza część biegła do Beamonde…
To liczący około 50 kilometrów odcinek z których jakieś 35 kilometrów to podjazd… I powiem tak… Te dziewięć poprzednich dni, które wydawały się nam ciężkie – były jedynie rozgrzewką przed poważniejszym wyzwaniem…
Trzydzieści pięć kilometrów podjazdu ze średnim nachyleniem w okolicach 8% i niewielką ilością miejsc zacienionych to był prawdziwy hardcore… Żar lał się z nieba, kilometry bardzo powoli uciekały z pod kół, a zapasy wody kończyły się zdecydowanie za szybko… Pamiętam nawet, że w pewnym momencie zjechaliśmy nieco z trasy by dojechać do jedynej stacji benzynowej w okolicy jaką znaleźliśmy na mapach od Google… Na szczęście była otwarta i mogliśmy odpocząć i uzupełnić płyny. Wypiłem wtedy litrową „Nestea” jak filiżankę espresso – na raz! 😉
Dalsza część trasy do Santiago składała się już z mniejszej ilości podjazdów, a sam dojazd do miasta był już z górki – można było odpocząć 🙂 W samym mieście zatrzymaliśmy się w klasztorze, w którym wcześniej rezerwowaliśmy miejsca noclegowe przez Booking. Dobrze mieć zainstalowaną aplikację Bookingu, ponieważ ilość pensjonatów i hoteli jest w dużych miastach co prawda ogromna, ale i ceny bywają zawrotne…
Nam udało się zarezerwować miejsce za ok. 20 euro za noc, więc naprawdę dobrze (średnio noclegi kosztowały około 15 euro za noc)
Santiago de Compostella jest dość tłoczne i gwarne – tłumy turystów znajdują się na placu przed Katedrą, a nieopodal placu znajdziemy „biuro pielgrzyma„, gdzie możemy odebrać swój certyfikat przejścia szlaku.
Oczywiście nie za darmo – kosztuje kilka euro, ale moim zdaniem warto sięgnąć do portfela 🙂
Ciekawostka – w paszporcie pielgrzyma musicie mieć wbite pieczątki „KAŻDEGO” noclegu!! Zdarza się, że pracownik biura nie będzie chciał wydać certyfikatu, jeśli będzie brakować pieczątek.
My nocowaliśmy poza albergami również na polach namiotowych i we wszystkich tych miejscach były dostępne pieczątki, więc problemu z tym nie ma, ale nam brakowało pieczątek z dwóch miejsc, ponieważ recepcje z rana były zamknięte i nie było możliwości wbicia pieczątki… Mojej współtowarzyszce certyfikatu wydać nie chciano, bo brakowało właśnie tych dwóch pieczątek, ale w moim przypadku nie sprawdzano aż tak dokładnie i wydano mi go bez problemu – jak widać, zależy to też od człowieka po drugiej stronie…
Dalsza droga do Porto przebiegała w podobnym stylu co trasa do Santiago – trochę z góry, trochę pod górę, a widoki co chwilę wynagradzały zmęczenie.
Granicę Hiszpańsko- Portugalską pokonaliśmy wodną taksówką, i będąc już w Portugalii musieliśmy zrobić kilka dni przerwy na najbliższym kempingu… Dostałem jakiejś infekcji i musiałem przeleżeć kilka dni, żeby się wykurować…
Samo Porto – bardzo ładne, usytuowane na górce, więc po zjechaniu do centrum, za każdym razem czekała nas wspinaczka kilka kilometrów pod górę do hostelu, ale… Nie robiło już to nas większego wrażenia – po tym co przeżyliśmy w drodze do Santiago – to był pikuś!!
Pierwsze, co myślałem i mówiłem po tej wyprawie – NIGDY WIĘCEJ!!
Zmęczenie dało się we znaki, temperatury też nie pomagały (szczerze – nie chcę wiedzieć jak wygląda droga francuska w tym okresie)
Ale wiecie co… Jeśli ktoś by mi znowu zaproponował wyprawę do Santiago – nie zawahałbym się ani chwili…
Trasa jest drogą nie tylko wzdłuż wybrzeża, ale też wgłąb siebie… Wiem, że to wytarty slogan, ale serio – ta droga ma coś w sobie takiego, że zmienia Cię od środka…
Podsumowując:
Ilość kilometrów – 1000
Czas – 22 dni netto jazdy
Przewyższenia – 14 370 metrów w górę
Awarie sprzętów – 0
Awarie ludzi – 1
Spalone kalorie – Miliard milionów
Zużyta benzyna do kuchenki (gotowanie dla 2 osób) 3,4 l
Poziom trudności – wysoki
Poziom satysfakcji – taki sam jak poziom trudności…
Czy tam wrócę??
Mam nadzieję, że tak….