Kiedy kilka lat temu kupowałem dla siebie siodełko marki Brooks, nie spodziewałem się, że dzięki niemu moja przygoda z wyprawami i turystyką rowerową nabierze takiego tempa.
Pamiętam dokładnie, kiedy w trakcie pierwszej wycieczki kilkudniowej szlakiem Green Velo (wtedy nie był jeszcze taki popularny) zachłysnąłem się taką formą podróżowania, jednocześnie odczuwając duży dyskomfort dość twardego siodełka (rower Fuji Touring miał opony 32 mm i raczej był przeznaczony na szosę)
Po tej „wyprawie” zacząłem szukać w sieci informacji na temat tego, jak poprawić sobie komfort podczas podróży i trafiłem na markę Brooks
Przejrzałem sporo materiałów, poczytałem nieco i padło – idę w klasykę.
Nie miałem wtedy takiej wiedzy jaką ma teraz, więc wybór najpopularniejszego siodełka wydał się najbardziej rozsądny.
Za siodełkiem poszły również zmiany samego roweru, ale one nie będą tutaj grały jakiejś ważniejszej roli, bo pozycja na obu rowerach zbliżona była do 60 stopni, więc idealnego kąta nachylenia dla wyprawowego stylu jazdy – lekko pochylona, by mięśnie nóg pracowały optymalnie, ale nie za bardzo, żeby nie obciążać zbyt ramion.
Tak właśnie zaczęła się przygoda, która trwa do dziś i trwać będzie jeszcze długo…
Ale do rzeczy – jak zniosło próbę czasu i warunki z jakimi przyszło się mu mierzyć?
Trzeba Wam wiedzieć, że prowadzenie wycieczek i wypraw niesie za sobą pewne obciążenia.
Jeździ się w różnych warunkach, nie zawsze jest możliwość „nie pojechania”. Czasem jeździmy w deszczu, czasem topimy rowery w błocie, a czasem palące słońce powoduje, że człowiek dosłownie klei się do siodełka.
Na początku każdej przygody z Brooksem jest zaskoczenie…
Mówi się, że to najwygodniejsze siodełka do turystyki rowerowej na świecie, ale jak na nie wsiądziesz po wyjęciu z pudełka, wrażenia mogą być wręcz przeciwne…
Siodełko jest twarde jak deska, nie ugina się i generalnie nie sprawia wrażenia komfortowego.
Ale to tylko pozory…
Zacznijmy od tego jak jest skonstruowane, żeby zrozumieć skąd wynika jego legenda.
Wszystkie siodła Brooksa mają praktycznie tą samą konstrukcję…
Rama stalowa do której w dwóch miejscach przymocowany jest odpowiednio ukształtowany płat skóry.
Mocowania znajdują się z przodu i z tyłu, a cały środek jest „luźny”.
To sprawia, że po pewnym czasie od kiedy zaczniemy go używać – siodełko zacznie nieco mięknąć i dopasowywać się do naszego anatomicznego kształtu miednicy.
Potrzeba na to zwykle około 1000 km i jest to zależne od wagi użytkownika i warunków w jakich jeździ.
Im lżejszy rowerzysta, tym dłużej siodełko będzie się poddawać, i im bardziej „wyboista” droga, tym szybciej skóra zacznie się poddawać.
FIZYKA… Jej nie oszukasz 😉
U mnie zajęło mu jakieś 800 km żeby stało się najlepszym siodełkiem jakie mam 🙂
W opakowaniu razem z nim otrzymujemy mała paczkę z impregnatem oraz specjalny klucz, wyprofilowany tak, by łatwiej było się dostać do śruby regulacyjnej.
Najpierw zatrzymajmy się przy impregnacji…
Producent zaleca co kila miesięcy nałożenie specjalnej pasty do skóry, żeby odżywić i zabezpieczyć siodełko przed warunkami atmosferycznymi.
Ja tylko raz użyłem oryginalnego impregnatu od Brooksa.
Poza tym używałem zawsze zwykłej pasty do galanterii skórzanej, nanosząc co jakiś czas grubą warstwę i zostawiając do wchłonięcia.
Na samym początku mojego użytkowania – pamiętam jak dziś – bardzo się przestraszyłem, że siodełko się „popsuło”!!
Któregoś razu jadąc w deszczu, zjechałem gdzieś do jakiejś altany, żeby przeczekać wodę i zobaczyłem, że na siodełku zaczęły się tworzyć bąble. Dosłownie jakby siodełko użądliła pszczoła, czy coś takiego…
Pomyślałem sobie – no to już po zabawie….
Ale ku mojemu zdziwieniu bąble same się wchłonęły i chyba pojawiły się jeszcze raz później podczas deszczu.
Do dzisiaj nie wiem czy tak miało być, czy ja miałem jakieś szczęście lub nieszczęście, że w moim egzemplarzu coś takiego się zdarzyło.
Oczywiście zaraz po tym wydarzeniu zakupiłem pokrowiec przeciwdeszczowy, który zakładałem przez pewien okres na czas transportu…
Wiecie… Co z tego że ja podczas jazdy o nie dbam, jeśli podczas podróży na przyczepie przez pół Europy, przez 5 godzin będzie padać deszcz?
A rower na zewnątrz??
Po jakimś czasie zrezygnowałem nawet z używania pokrowca, bo okazało się, że nie jest on niezbędny…
Tak minęło kilka lat…
Z roku na rok, siodełko stawało się moim największym przyjacielem…
Stawało się coraz bardziej miękkie i w pewnym momencie zaczęło już być „zbyt ułożone”…
Skóra straciła swą sprężystość, „hamak” stał się za bardzo wklęsły, a metalowy nosek z przodu zaczął uwierać.
To był czas na dochodzenie – czy to już koniec tego siodełka, czy da się to jakoś usprawnić?
Śruba regulacyjna, znajdująca się z przodu pozwoliła na nowo napiąć nieco skórę, dzięki czemu siodełko wróciło do poziomu komfortu jaki akceptowałem.
Konieczna była też zmiana kąta jego nachylenia, ponieważ metalowy nosek z przodu jednak trochę przeszkadzał.
Po takich modyfikacjach mijały kolejne lata i kilometry…
Siodełko przez ten czas kilka razy otarło się o drzewa, parę razy o beton spadając razem z rowerem po nieskutecznym oparciu o ławkę gdzieś na Jurze (mój rower nie ma miejsca na stopkę)
Generalnie patyna czasu odcisnęła na nim swoje piętno, ale w żadnym stopniu nie wpłynęło to na możliwość korzystania z niego dalej.
Skóra jest gruba na jakieś 5 mm, więc to kawał materiału, który nie podda się łatwo…
Tak minęły kolejne lata, aż dobiłem nim wreszcie do dystansu 40 000 km…
Dzięki niemu mogłem bez dyskomfortu poznawać najpiękniejsze zakątki Polski i Europy, odwiedziłem kilkanaście krajów i poznałem je z jak najlepszej strony.
I teraz trochę informacji natury technicznej…
Długość całej śruby regulacyjnej to około 2,5 cm.
U mnie przy około 40 000 km wyciągnięcie sięgnęło 2 cm.
A to znaczy, że na każde 10 000 kilometrów siodełko potrzebowało jakieś 5 mm wyciągnięcia.
Oczywiście w pierwszej fazie nie ruszałem go jakiś czasu, ponieważ potrzebowało czasu, by zmięknąć, ale załóżmy, że te 5 milimetrów na każde 10 000 kilometrów będzie naszą wytyczną.
przeliczając to dokładniej, mamy 1 milimetr wyciągnięcia na każde 2000 kilometrów.
Ponieważ zostało jeszcze jakieś 5 mm wolnego miejsca do regulacji – daje to kolejne 10 000 kilometrów, ale nie byłbym tutaj takim optymistą i nie wyciągałbym śruby do końca, a raczej dałbym jeszcze max 5000 km.
Czyli łącznie – według mojego organoleptycznego testu – siodełko od Brooksa wytrzyma u mnie jakieś 45 000 km i potem będzie czas na kolejne…
A to znaczy, że przy użytkowaniu okazjonalnym – powiedzmy 2000 kilometrów w sezonie, takie siodełko posłuży nam jakieś…. 22 lata 🙂
I tego chyba żadne inne siodełko nie jest w stanie przebić…
Oczywiście – taki czas wymagać będzie od nas impregnowania go i dbania (mimo wszystko), ale przy odrobinie uwagi, takie siodełko jest długowieczne.
Ja postanowiłem na swoim jeszcze trochę pojeździć, myślę, że będę jeździł dopóki przestanie być sprężyste, wtedy minimalnie jeszcze podciągnę śrubę i znowu będę jeździł do granicy wygody.
Pewnie sezon 2024 jest jeszcze do przejechania, a nowe siodełko w tym czasie będzie sobie leżeć na regale i czekać na montaż 🙂
Moja rekomendacja i podsumowanie jest następujące:
Bardzo wytrzymałe, bardzo wygodne, bardzo trwałe – WARTO!!