Bory Tucholskie…
Rejon, który ciekawił mnie od zawsze.
Już jako nastolatek słyszałem o tamtym terenie, ale jakoś się nie składało, żeby go odwiedzić osobiście.
Powód?
Dość daleko ze śląska 😉
Przyszedł zatem czas, żeby zobaczyć je na własne oczy z poziomu roweru, a nie tylko zza szyby samochodu…
Plan wyglądał następująco:
Jadę do Trójmiasta – tam robię „rozgrzewkę”, następnie do Grudziądza – tam zostawiam auto i pętla kilkuset kilometrów dookoła.
Zapakowany na rower cały dobytek – namiot, śpiwór, garnki, kuchenki – taki cygański wóz – wszystko, co potrzeba, żeby przetrwać 😉
Wcześnie rano docieram do miejsca startu, pakuję wszystko i ruszam.
Rower waży chyba z tonę, ale jedzie…
Pogoda dopisuje, więc pierwsze kilometry uciekają bardzo przyjemnie – plan an dzień pierwszy – dostać się do jeziora Okonińskiego.
Dystans około 50 km, więc z jednej strony niedużo, ale z drugiej strony okaże się, że całkiem sporo…
Ale nie uprzedzajmy faktów 😉
Trasa, jaką sobie wyznaczyłem biegła częściowo po asfalcie a częściowo po leśnych ścieżkach…
I tutaj zaczęły się schody 😉
Nie wziąłem pod uwagę jednej dość istotnej rzeczy.
Bory Tucholskie to lasy głównie sosnowe… A gdzie sosny tam i ….piasek….
Duuuuużo piasku 🙂
No i masz babo placek.
Pierwszy dzień, a ja zakopuję się na swoich oponach – 38 milimetrowych schwalbe marathon cross… Dzielnie jeździły ze mną po różnych nawierzchniach przez rok, ale piasek je przerósł…
Efekt??
Prowadzenie roweru przez odcinki z piachem, których tego dnia mi nie brakowało – ot taka przymusowa przerwa od pedałowania 😉
Mało tego…
Mądry podróżnik wziął na wyprawę buty i pedały SPD – bo czemu nie 😛
Dzięki czemu już pierwszego dnia poznałem się z kamieniami i poboczami w lasach zaliczając kilka spektakularnych wywrotek.
Tak to czasem jest, jak rower chce jechać nie w tą stronę, w którą przewidywaliśmy, że pojedzie 😉
No, ale….
Jak przygoda, to przygoda – nie samymi wtopami podróż mija 😉
Widoki – przepiękne….
Lasy naprawdę malownicze, dywany z mchu, wszędzie – gdzie okiem sięgnąć – sosny – duuuuuże sosny, błękit nieba i przyjemny chłód w lesie…
Nawet obolałe cztery litery od upadków nie przeszkadzają w odkrywaniu i obcowaniu z przyrodą.
Jestem tutaj kompletnie sam… Idę, lub jadę (w zależności od nawierzchni) po lasach i jedyne co słyszę, to śpiew ptaków, co jakiś czas drogę przetnie mi sarna czy lis, poza tym cisza….
Fragmenty asfaltowe pomagają mi nadrobić czas i kilometry uciekają z pod kół.
Docieram na camping – położony nad samym jeziorem Okonińskim – i zgadnijcie co…
Jestem SAM na polu namiotowym :0
Nie ma nikogo poza mną w ośrodku 🙂
Co prawda zaplecze sanitarne jest w trakcie remontu, ale po całym dniu w drodze nie wybrzydzam i korzystam z tego co jest 😉
Po rozbiciu się przygotowuję sobie posiłek – na bogato – gołąbki 🙂
Patrzę sobie w dal i rozmyślam… O niczym…
Cisza, spokój, bycie tu i teraz…
To taki detox od … Wszystkiego…
Trochę dziwne uczucie… Nie masz z kim rozmawiać, nie masz zasięgu, więc nie pobuszujesz po sieci.
MUSISZ być tu i teraz…
To jestem.
Noc upłynęła dobrze – nieco padało o świcie, ale bez tragedii…
Po śniadaniu i spakowaniu się można ruszać dalej. Wpadam jeszcze na pomysł, żeby zdjąć bloki z butów SPD, i jechać bez nich, ale po chwili okazuje się że to jeszcze gorsze rozwiązanie, bo teraz buty ślizgają się niemiłosiernie, i lepiej już chyba być wpiętym do pedałów 😉
No więc już nieco bardziej ostrożnie – kierunek BRDA w okolicach Rytla.
I zaczęło się…
Wjechałem w obszary, które mocno ucierpiały w zeszłorocznej nawałnicy.
Widok z jednej strony piękny – pokazujący siłę natury, z drugiej jednak przerażający – połacia – gdzie okiem sięgnąć – powyrywanych drzew, sterty już ściętych sosen przy drogach…
W ilościach…. Ogrooooooomnych…
Krajobraz robi się jak z księżyca albo mad maxa…
Piękne Bory Tucholskie – bo zmierzam z Wideckiego Parku Krajobrazowaego do Parku Narodowego Bory Tucholskie – łyse…
Normalnie łyse…
Z informacji jakie znajduję okazuje się, że straty sięgnęły ponad 4,5 mln metrów sześciennych drewna, a lokalnie ilości drzew, jakie pochłonęła nawałnica, zwykle są „spożywane” przez okres ok. 25 lat…
Mimo wszystko …. Kurcze… Jak tu pięknie… Nawet z tymi łysymi plackami…
Cały dzień mija w miarę spokojnie – oddycham pełną piersią wdychając zapach żywicy ze stert sosen leżących przy drogach, robię zapas jedzenia i picia w przydrożnych sklepie gdzieś w jakiejś małej wiosce i zmierzam do kolejnego przystanku – „Zielony Wiatr”… Brda…
O rany…. Jak tu pięknie…
Ośrodek położony nad samą rzeką Brdą i …. zgadnijcie…
Tak tak…. całe tylko dla mnie!!
Nie ma nikogo!!
Rozbijam się nad samą rzeką, idę się poogarniać – wiecie, taki stały punkt każdego dnia… Kąpiel, pranie, jedzenie 😉
Przy okazji odwiedzają mnie dwa łabędzie 🙂
Podpływają niemalże do samego brzegu i czekają na posiłek – łabędź też człowiek …
No więc część mojego jutrzejszego śniadania ląduje w zadowolonych żołądkach łabędzi, i tak mija mi kolejne popołudnie…
Błogie zmęczenie i odrobina lenistwa i zadumy nad pięknem przyrody…
Jest dopiero drugi dzień a ja przyzwyczajam się do tego, że z nikim praktycznie nie rozmawiam, że jestem pogrążony w myślach, i jak to mawiał pewien „Kazik włóczykij” – Tak jak sobie jadę, to sobie rozmyślam… A o czym Kaziku??
A o niczym…
Teraz rozumiem te słowa 🙂
No więc na rozmyślaniu o niczym mija kolejny wieczór…
Budzę się o świcie…
Ptaki nie dają pospać, więc postanawiam wychylić się z namiotu i zobaczyć co ciekawego jest na zewnątrz…
Rzeka, która płynie spokojnie obok paruje – ależ widok!!
Szybko łapię za kamerę i robię time lapsa – będzie ładna przebitka do filmu 🙂
Po nasyceniu się tym widokiem idę jeszcze na drzemkę i zasypiam.
Dzień znowu piękny – słońce świeci – chmur brak, dystans- standardowy, pora w drogę!!
Dzisiaj Sominy i „Kaszubski Bór”
Bory Tucholskie to dość duży obszar i na szczęście – nie ogranicza się jedynie do parku narodowego, ale na terenie borów znajdują się jeszcze inne parki krajobrazowe.
Przejechałem już Wdecki, Narodowy, teraz czas na Wdzydzki 🙂
A cały czas jestem w Zaborskim Parku Krajobrazowym….
Zmierzam na północ, więc będę na pograniczu Kaszub i Borów
I muszę Wam coś powiedzieć…
Im bardziej na północ tym piękniej….
Coraz więcej dobrej infrastruktury rowerowej – więcej ścieżek, lepsze drogi w lasach – piasek nie rozjeżdżony przez ciężki sprzęt – nic tylko jechać i podziwiać!
No to tak też robię 🙂
Kaszubski Bór wita mnie absolutnie epicko…
Piękne jezioro, mini port, stadnina koni, bardzo malowniczo położony ośrodek, i zgadnijcie co….
Taaaaaaaaaak – jestem na polu namiotowym sam 🙂
Udaje mi się nawet załatwić, że do namiotu doprowadzą dla mnie przedłużać, więc dzisiaj baterie się najedzą, a i sieć jest, więc będzie można coś obejrzeć wieczorem bez obaw o baterie 😉
Coraz swobodniej czuję się z myślą, że całymi dniami zatapiam się w myślach…
Taka medytacja piękna…
Jadę – albo asfalt, albo las (tam prowadzę jak tylko jest nieco piachu – tak…profilaktycznie)
Rozmyślam o niczym i ładuję swoje akumulatory.
Fajnie jest być takim …samowystarczalnym…
Kuchenka na gaz, zestaw lekkich garnków, zapasy wszystkiego co potrzebne…
Uświadamiam sobie, że właściwie potrzebujemy do życia ułamek tego czym się otaczamy…
Na moich dwóch kółkach jest wszystko czego potrzebuję -a nawet więcej, bo jak zwykle wziąłem za dużo ubrań 😉
W takim nastroju już wyprawa mijała do końca…
Im dalej tym piękniej – widać różnicę gołym okiem… Nawałnica wyrządziła ogrooooomne szkody, ale na szczęście nie wszędzie…
Kolejne dni mijały już podobnie – coraz lepsze drogi, coraz bardziej malownicze lasy – pełne sosen i ich zapachu, oraz coraz mniej awarii i wywrotek 😉
Tak przejechałem jeszcze kilka dni i zatracałem się w blasku jezior, marinach niczym na mazurach i myśląc o niczym…
Oj bardzo tego potrzebowałem…
Kiedy jedziesz- nie masz czasu myśleć na wyrost…
Reagujesz na to, co jest – jest piach, zsiadasz, jest asfalt, jedziesz…
Jest sklep – robisz zakupy, i cały czas twój umysł odpoczywa, bo nie ma tylu bodźców dookoła…
W lesie wszystko jest do siebie podobne i po kilku dniach przyzwyczajasz się do zupełnie innego rytmu…
Totalne ładowanie baterii….
Ale żeby nie było tak sielankowo 😉
Podsumowując wyjazd – co było dobre, co było złe….
Dobre:
– Namiot, śpiwór, ubrania do spania – było mi ciepło, nie marzłem, a namiot był wygodny
– Rower – bardzo wygodny, zero kontuzji, pełen komfort jazdy…
– Kuchenka – Primus sprawdził się bardziej niż dobrze – gotował szybko, stygł szybko – same plusy 🙂
– Ogólne przygotowanie – miałem wszystko, czego potrzebowałem – łącznie ze sznurkiem do wieszania prania – przydał się 🙂
Złe
– Opony – zmuszony byłem je zmienić zaraz po powrocie – a przed kolejną wyprawą na Roztocze, ale o tym jeszcze ććććććććććććććć…
Zbyt śliskie, zbyt wąskie…
– Pedału SPD – porażka… Na wyprawy kompletnie bez sensu – po powrocie tez udało mi się to ogarnąć – mam specjalne nakładki na jednej stronie, dzięki którym mogę jeździć i w SPD i w zwykłych butach…
– ładowarka USB na dynamo – bez sensu – zbyt wolne tempo powodowało, że nie ładowała baterii o smartfonie już nie wspomnę – panel słoneczny lepszy …
I chyba tyle…
Jak widzicie nie jest tylko kolorowo, ani tylko czarno-biało – to wszystko się ze sobą gdzieś miesza…
Kiedy dojechałem do samochodu i miałem już wszystko spakowane… i ruszyłem w tę miejską dżunglę czułem się totalnie nieswojo… Trochę musiało minąć zanim znów przestawiłem się z bycia „człowiekiem lasu” na „człowieka miasta”…
Wrócę tam w lipcu…
Bogatszy o doświadczenia… Mądrzejszy i lepiej przygotowany…. Jest jeszcze wiele do zobaczenia…. 🙂
Jak to zwykle u mnie… Na końcu musi byc jakieś przesłanie…
Zatem moja złota myśl…
Bycie jakiś czas samotnikiem, nie sprawi, że będziesz samotny…
Sprawi, że będziesz miał lepszy kontakt sam ze sobą…