Ostatni weekend był kolejnym testem i krokiem w kierunku przygotowań do wyprawy wakacyjnej po mazurach.
Pogoda miała być dobra, zatem nic innego nie pozostało, jak obładować rower wszystkim co potrzebne, dodać trochę ekstra kilogramów – żeby wzmocnić nieco mięśnie, i w drogę…
Plan był prosty… Sobota wcześnie rano wyruszam z Chorzowa i jadę do …Bielska Białej…
Tam zostaję na sobotę i w niedzielę powrót…
Proste prawda??
Niby tak, ale… Zawsze jest jakieś ale
Ponieważ nie wiedziałem ile czasu zajmie mi dojazd postanowiłem wyjechać około 7 rano… Powietrze wtedy jest takie świeże…
Po zapakowaniu wszystkiego co planowałem zabrać… Ciężko… Rower do lekkich nie należy na pewno, ale zobaczymy jak się będzie jechać…
I tu – niespodzianka… Jedzie się bardzo dobrze, kiedy już ruszasz, nie czujesz zbytnio dodatkowych kilogramów.
Po drodze odwiedzam sklep – trzeba zakupić jeszcze izotoniki i jakieś batoniki – tak na wszelki wypadek.
7 rano – sobota, dla pań w sklepie jestem atrakcją
Rozmawiamy sobie chwilę na temat pasji, i tego jak bardzo duży jest rozrzut między ludźmi, którzy chcą coś w życiu robić dla siebie a tymi, którzy jedyną rozrywkę widzą w weekendowym upiciu się i zjedzeniu karkówki z grilla.
Na marginesie … Zastanawialiście się kiedyś, że na papierosach jest cała masa ostrzeżeń o tym jak bardzo jest szkodliwe, a na alkoholu już nie??
W sumie nigdy o tym nie myślałem, ale nie sposób się z tym nie zgodzić… Papierosy mogą co najwyżej przyśpieszyć Twoją śmierć, ale krzywdy innym nie robią, a alkohol… Cóż… Niszczy rodziny i zdrowie znacznie bardziej, ale nikt jakoś się nie śpieszy, żeby podać to na etykiecie… Ot taka refleksja
Mijam rogatki miasta i wjeżdżam w kawałek lasu, którym zawsze zaczynam wyprawy w kierunku południa…Ileż to już razy tędy jechałem?? Nie wiem, ale od zawsze to miejsce sprawia że uśmiech pojawia się na twarzy… Jest nieco po 7 rano więc oprócz mnie są jedynie sarny (gdzieś schowane) i jeden biegacz…
Powietrze jest rześkie i unosi się jeszcze lekka mgła…
Lubię takie poranki… Chociaż czasem ciężko wstać tak rano, to warto…
Kilometry uciekają spod kół, ale jest zimno… Dobrze, że mam zapas ubrań, więc zakładam kilka warstw i nie jest źle…
Kiedy zaczyna się trochę dłużyć (zwykle tak jest kiedy przychodzi pierwsze zmęczenie) postanawiam zrobić przerwę – dojeżdżam do stacji benzynowej na której i tak planowałem ciepłą kawę i robię tam 15 minut postoju…
Jest dżdżyście, powietrze jest chłodne, więc i kawa to dobry powód do postoju…
Siły wróciły…
Ruszam dalej – kawałek asfaltem, by potem wjechać w dość długi odcinek po lesie… To będzie dopiero test… Nieubita ścieżka, trochę błota, kałuże, kamienie – wszystko co potrzeba żeby sprawdzić siebie i sprzęt…
Oj jak cicho….
Nie ma nikogo oprócz mnie…
Jest ślisko, więc cieszę się, że kupiłem szerokie opony- dają radę, jedzie się pewnie i bardzo dobrze na nierównościach…
Po drodze mijam o kilka metrów młodą sarnę… Podjeżdżam kiedy Ona stoi sobie wzdłuż ścieżki…
Patrzymy chwilę na siebie po czym Ona postanawia udać się do lasu – tam za nią nie pojadę
Kolejne kilometry to błoto, kałuże, kamienie i szutry… Cały jestem ubłocony, ale co tam… jak wyprawa to wyprawa
Kiedy kończy się las a zaczyna asfalt jest już znacznie cieplej…
Jadę więc zdejmując zbyt wielką ilość ubrań i w ten sposób dojeżdżam do Pszczyny…
Pogoda nie zmienia się w jednej materii – nadal lekko dżdży…
Nie na tyle, żeby moknąć jakoś szczególnie, ale da się odczuć to na sobie…
W Pszczynie – dosłownie – chwila przerwy – i jadę dalej w kierunku Goczałkowic…
Tam planuję zrobić nieco dłuższy przystanek…
Droga prowadzi po asfalcie więc jedzie się dobrze, mimo, że pod górkę – przychodzi też druga faza zmęczenia – tak… Tam trzeba będzie zrobić chwilę przerwy i coś zjeść…
Drogę znam, więc dość sprawnie docieram na miejsce – fragmenty – choć nieliczne – nie ubitej drogi, okrywają mnie i rower kolejnymi warstwami błota – wyglądam jakbym jechał w naprawdę ciężkim terenie
Wreszcie Goczałkowice… Mam tu swoje ulubione miejsce z tężniami i tam właśnie jadę…
Przerwa na toaletę i kanapkę.
Siły znowu wracają i po pooddychaniu nieco słonawym powietrzem czuję, że mogę jechać dookoła świata Ale ograniczę się do Bielska…
Nie znam za bardzo drogi – jadę bez mapy więc postanawiam jechać przez Czechowice – bo to znam… I…. Zaczynają się podjazdy… I w górę i z górki …i w górę i z górki… I tak już do samego miasta…
Trochę daje to w kość, ale nie jest tragicznie… W końcu docieram na miejsce – okolice Jasienicy…
Minęło raptem kilka godzin i ku mojemu zdziwieniu i satysfakcji stwierdzam, że miałem naprawdę niezłą średnią…
Resztę dnia spędzam na odpoczynku…
W niedzielę wyjazd planuję dopiero przed południem, więc można się wyspać…
Trasa powrotna jest podobna, ale nie taka sama…
Czechowice odpuszczam – za duży ruch, pojadę inaczej – bokami bezpośrednio do Goczałkowic…
Piękne widoki!!
Pogoda znacznie lepsza niż dnia poprzedniego – jest ciepło i nie ma deszczu – BAJKA…
Przyjemność z jazdy ogromna mimo, iż czuję w nogach poprzedni dzień i wspinaczkę…
Mijam innych kolarzy – wymieniamy się pozdrowieniami i każdy jedzie w swoją stronę…
Tempo nieco wolniejsze, ale za to bardziej po płaskim więc jedzie się płynnie… Dojeżdżam do zapory w Goczałkowicach – ile ludzi!!
Widoki całkiem całkiem więc nie ma się co dziwić – chociaż wyglądam jak dziwadło… Wszyscy ładnie ubrani – wszak to niedziela i pomiędzy nimi ja… Ubłocony rowerzysta
Naprawdę ubłocony….
W Pszczynie nie mniejszy ruch… Trafiam na targ staroci, więc ludzi pełno, tłok i gwar
Tam właśnie szukam ławki w parku żeby zrobić przerwę na jedzenie – kanapki, mielonka, sok, baton… Same rarytasy
Po posiłku ruszam dalej – jednak dzisiaj wolę lasy i towarzystwo saren zamiast ludzi…
Droga w lesie nieco przeschła od wczoraj więc podczas jazdy słychać szum toczących się po szutrze opon… Przyjemny dźwięk
Kiedy dojeżdżam do miejsca gdzie – teoretycznie – powinienem wyjechać z lasu, postanawiam że nie będę jeszcze tego robił… Jeszcze chcę się nieco nacieszyć tym powietrzem i atmosferą…
Jadę więc dalej nie wiedząc dokąd dojadę – pomocny jest kompas – wiem mniej więcej gdzie muszę się kierować więc… Ryzyk fizyk
Świetna decyzja… Kierunek dobry, napotkani ludzie potwierdzają gdzie dojadę- więc nic tylko jechać…
Mijam piękne uroczyska – takie „rezerwaty”, bardzo malownicze…
Tak mija mi kolejnych kilka, a raczej kilkanaście kilometrów…
Jednak i ten las się kończy i czas dalej jechać asfaltem… Tutaj już drogę znam – tak dojeżdżam do Mikołowa… Chwila na rynku – wszędzie dzisiaj tłumy ludzi
Wracam do domu – oczywiście też kawałek lasami – a jak
Zmęczony ale szczęśliwy melduję się pod blokiem – licznik pokazuje nieco ponad 170 km…
Oj pięknie było….pięknie…
Muszę częściej jeździć po lasach…