Nastała jesień…
Co prawda dla prawdziwego zapaleńca kolarstwa sezon trwa cały rok, ale ponieważ mimo wszystko jeżdżenia będzie mniej niż latem – to świetny czas na zrobienie podsumowań…
Co mi się udało, z czego jestem dumny, itp.
Ten sezon była dla mnie wyjątkowy…
Pod wieloma względami.
Tak właściwie to jeździłem przez cały czas, ale powiedzmy, że skupiając się na okresie od lutego do teraz, działo się sporo ciekawych rzeczy.
Luty był piękny i suchy… Trzeba było to oczywiście wykorzystać. Pamiętam wycieczki po górach – Ustroń, Brenna, Górki Wielkie, Szczyrk… Asfaltowo i szybko…
Kiedy tylko była pogoda (czyt. nie padało), wsiadałem w auto z rowerem na dachu i jechałem zwiedzać kolejne ciekawe miejsca.
Moje tereny – Górny Ślaśk, Okolice Beskidów, i wszystko co pomiędzy…
To była świetna zabawa…
Jazdy wieczorne po parku i mieście – zero innych rowerzystów…
Światła, kałuże, słuchawki w uszach z „chillizet”.
Nie przeszkadzała temperatura, wiatr i wilgoć.
Był plan – przygotować się na lato, więc kręciłem kilometry.
W marcu zdecydowałem się sprawdzić się w wyprawie weekendowej – Bielsko Biała – Złatna.
Ok 60 kilometrów w jedną stronę…
Niby nic, ale… Zapakowany z sakwami – trochę na wyrost, żeby sprawdzić jak dam radę, i z 60 km w jedną stronę – 50 było pod górkę…
Dało mi to w kość – nie powiem… Ale za to jak się wracało!! Bajka!!
Prawdziwa rewolucja przyszła w kwietniu…
Dotarł frameset na który czekałem dłuuuugo i który kompletnie zmienił moją percepcję i wprowadził przyjemność czerpaną z jazdy na jeszcze wyższy poziom!
Pamiętam jak dziś kiedy zadzwonił kurier…
Rany – jaki byłem podekscytowany i zestresowany jednocześnie!
Nie miałem okazji się przymierzyć do tego co zamawiałem – zamawiałem w ciemno, jedynie według wytycznych i geometrii.
Po złożeniu wszystkiego w całość – SZOK …
Rower tak wygodny, że nie chciało się z niego zsiadać.
Pierwsze przejażdżki – testy… Były jak odkrycie koła – serio…!
Nie wiedziałem że może być tak szybko, wygodnie i zwrotnie.
Pamiętam – kiedy przejechałem się pierwszy raz w konfiguracji „szosowej”… Wąskie koła, niski mostek…
Na trasie stwierdziłem że po powrocie do domu zakładam z powrotem coś szerszego… Bałem się prędkości
Rower był tak szybki, że nie byłem na to gotowy – do tego stopnia
Potem kolejne krótsze, dalsze wyprawy, przyzwyczajenie się do nowej geometrii.
Weekendowe wypady na około 100 km dziennie stały się naprawdę przyjemnością, a nie umęczeniem.
Forma budowała się razem ze mną, i na czerwiec byłem gotowy podjąć wyzwanie.
Warmia, Północne Mazury, Podlasie…
Pogoda nas nie oszczędzała – oj nie.
Większość trasy w ciężkich warunkach, na szczęście obyło się bez rannych, ale i tak kilka razy trzeba było solidnie „prać” nasze rowery pod ciśnieniem, bo nie dało się jechać.
To była szkoła życia – zimno (ok. 13 stopni), deszcz, wiatr, nawałnice – czego to my nie przeżyliśmy
No i oczywiście kontuzja, która się odezwała już pierwszego dnia… Na szczęście wszystko się ułożyło tak, że bez problemów dojechaliśmy do samego końca
Potem przyszedł czas na postawienie sobie poprzeczki nieco wyżej i w innym aspekcie udowodnienie sobie czegoś…
I tak – Ode mnie do Krakowa (92km) w 3:30,
Pierwsze 100 km poniżej 4 godzin, no i w końcu próba dystansu – 182 km w jeden dzień.
Jak na mnie – super wyniki
Zwłaszcza, że nie trenowałem „sportowo” z interwałami, tematycznie, czy nie trzymałem diety…
Ot po prostu jeździłem kiedy mogłem i ile mogłem – to wystarczyło
Na koniec sezonu letniego poczułem potrzebę przebywania więcej wśród natury, więc zwiedzałem wszystkie okoliczne lasy.
Garmin etrex 20, którego nabyłem – świetnie się sprawdził jako przewodnik po bezdrożach.
Odkryłem wiele pięknych miejsc i bywało, że kilka godzin jeździłem nie spotykając nikogo na swoich ścieżkach – czasem dlatego, że Garmin prowadził mnie naprawdę „bezdrożami”
Świetna sprawa
W ten sposób od Świerklańca po Częstochowę, Od Tychów po Bielsko Białą, i od Rybnika po Gliwice… Piękne miejsca z dzikimi zwierzętami, które spotykałem czasem na swojej drodze.
Nie liczę przejażdżek jednodniowych, relaksujących – miejskich wycieczek, ale…
W sumie to ten sezon zamykam z wynikiem ok 6000 km…
Całkiem nieźle
Gdybym miał podsumować jednym słowem, czy jednym zdaniem mijający sezon letni to byłoby to:
„Sezon pełen niespodzianek, wyzwań i ogrooomnej frajdy”
Co teraz?
Co dalej?
Rower absolutnie nie spocznie na wieszaku…
Długie wyprawy na razie co prawda pewnie będą rzadsze, ale będą…
Jestem przygotowany do zimy – mam odpowiednie opony, ocieplacze na stopy i buty, ciepłe ubrania, dobre oświetlenie.
Kiedy tylko nie będzie padać deszcz lub śnieg, i będzie chwila czasu lub wieczór do zagospodarowania – będę w drodze.
Czasem jeżdżąc bez większego celu, czasem traktując rower jako typowy środek transportu, a czasem żeby sprawdzić siebie w trudniejszych warunkach…
Ta myśl w głowie, która każe mi to robić, ten głos, który szepcze bezustannie – jest ze mną każdego dnia i nie zamierza znikać… Nie będę z tym walczył, bo to nie ma sensu…Będę jeździł dalej i chłonął ile się da…